Trzy wysokie blondynki stojące przy szafkach pomachały mi radośnie. Miały przesadną ilość makijażu, a ich obcisłe bluzki ukazywały niezgrabny brzuch. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi mijając je szybko. Po drugiej stronie korytarza, przy ścianie na której wisiało zdjęcie szkolnej drużyny piłkarskiej, stała para nic sobie nie robiąc tego, że w naszej szkole był chory zakaz okazywania sobie uczuć. Szłam dalej zatrzymując się dopiero przy własnej szafce. Szybko wygrzebałam z torby kluczyk, następnie otwierając nim psujący się nieco zamek. Na wewnętrznej stronie drzwiczek wisiało pośród sterty małych karteczek moje zdjęcie z Rachel Erin i Ianem. Odruchowo uśmiechnęłam się przypominając tamtą chwilę, gdy robiliśmy zdjęcie w lato 2009 roku.
Zabrałam z szafki kołonotatnik do matematyki, po czym zamknęłam ją z hukiem wracając myślami do rzeczywistości. Rachel urodziła godzinę po tym jak wraz z Erin i Ianem weszliśmy do szpitala. Do ostatniej chwili trzymała nas w niepewności czy to chłopiec czy dziewczynka. W końcu przez łzy, zmęczonym głosem wyjąkała, że ma córeczkę. Gdy Rachel przytuliła małą do siebie, a w jej oczach nazbierało się kilka kropel łez wiedziałam, że mimo wielu obaw i pomysłów, aby dokonać aborcji Rachel będzie dobrą i odpowiedzialna matką. Kiedy dziewczyna ochłonęła i była już bardziej przytomna zapytała mnie podejrzliwym tonem;
-Słyszałam od mamy, że był z tobą na korytarzu jakiś chłopak?- przerwała na moment bo jej córka wydała cichy jęk- Po opisie domyślam się, że był to ten chłopak z imprezy, Louis? -zapytała przenosząc zmęczone oczy na mnie.
Z początku zastanawiałam się co jej powiedzieć, czy nie lepiej byłoby skłamać, aby później nie musieć się tłumaczy przed większym gronem osób, jednak w końcu przyznałam jej rację. Od tamtego czasu chłopak nie odezwał się do mnie ani słowem mimo, że spotkałam go dwukrotnie na ulicy. Domyślałam się, że tak jak wcześniej podejrzewałam interesowały go tylko informację o Rachel, a mnie miał za nic.
Dzwonek oznajmił, że właśnie skończyła się przerwa. Ruszyłam w stronę sali, w której właśnie miałam mieć lekcję. Gdy tylko przekroczyłam próg sali, spostrzegłam, że jest ona całkowicie przepełniona, a wolne miejsca zostały już tylko na samym przodzie klasy. Jakaś dziewczyna siedząca w ostatnim rzędzie zachichotała cicho widząc moją niezadowoloną minę. Poznałam ją od razu. Nie należała do elity. Miała na sobie czarną niemodną bluzkę z bufkami. Posłałam jej współczujące żałosnego gustu spojrzenie.
-Dzień dobry- do sali wpadł starszy mężczyzna, zbliżając się prawdopodobnie do sześćdziesiątki. Nosił grubego szkoła okulary przez co po prostu wyglądał śmiesznie.
Lekko zsunęłam się na krześle przybierając wygodniejszą pozę. Prawdę mówiąc nie wiedziałabym co się dzieje przez całą okrągłą godzinę lekcyjną. Cicho mazałam jakieś dziwne figury na kartce w kołonotatniku. I wszystko prawdopodobnie byłoby dobrze gdyby to się działo w dalszej części sali. Nie byłam dobra w matmie, a nawet próba skupienia się na lekcji i patrzenia na tablicę nie przechodziła przez moją myśl.
-Venus- męski nisko głos zawołał moje imię.
Przerwałam mazanie kartki podnosząc oczy. Profesor jak i reszta klasy wpatrywała się we mnie z satysfakcją, że wreszcie zostałam na czymś przyłapana.
-Słucham?- zapytałam niewinnie
Gdzieś za mną ktoś cicho zachichotał. Prawdopodobnie to znów ta sama dziewczyna.
-Pytałem czy znasz odpowiedź- mężczyzna pokazał grubym palcem na równanie widniejące na tablicy
W mojej głowie była pustka. Nie miałam pojęcia jaka jest odpowiedź. Nie interesowało mnie to. Miałam gorsze problemy niż jedno zadanie matematyczne. Przeniosłam wzrok na siwego profesora, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Jego wygląd zawsze doprowadzał mnie do głupawi. Przełknęłam ślinę, prostując się na krześle.
-Nie, nie znam
-A spróbujesz go zrobić?-zapytał kładąc ręce na okrągłych biodrach.
Posłałam mu spojrzenie mówiące, że chyba pan sobie żartuje.
Profesor odłożył kredę na biurko, po czym usiadł na krześle, otwierając dziennik.
-W takim razie pała
Z tyłu klasy znów usłyszałam entuzjastyczne odgłosy. Było jasne, że mnie nie lubią, nie mieli mimo to powodu dlaczego to robili, ale szczerze nie przejmowało mnie to. Nie potrzebuję kolegować się z osobami, które się lamusami.
Widząc na zegarku iż zaraz zadzwoni dzwonek, zaczęłam powoli pakować swoje rzeczy. Moja komórka za wibrowała w kieszeni obcisłych jasnych jeansów. Cicho liczyłam na smsa od Rachel, gdyż była jedną z nielicznych osób, które mogły poprawić mi humor i przy okazji mogłabym dowiedzieć się co u niej i małej.
Moje przeczucia po raz kolejny mnie zawiodły.
"Spotkamy się po Twoich zajęciach?"
Głosiła wiadomość pochodząca od nieznanego mi numeru. Moje myśli uciekły w nieznanym kierunku szukając odpowiedzi na pytane kto to mógł być.
"Kim jesteś?"
Odpisałam mając nadzieję, że to nie Sebastian, który od imprezy nie odzywał się do mnie ani razu.
Wiadomość z wyjaśnieniem nadeszła dopiero gdy znalazłam się w pół drogi do wyjścia ze szkoły.
"Louis"
Zwolniłam. Moje serce zakołatało, a przez ciało przeszedł dreszcz. Podniosłam ponownie komórkę sprawdzając jeszcze raz czy się nie przewidziałam. Tych pięć liter złączonych w jedno słowo wciąż tkwiło na ekranie mojego telefonu. Bez dłuższego namysłu wstukałam odpowiedź
"Nie"
Wrzuciłam komórkę do torby, aby w razie kolejnej wiadomości nie czuć wibracji. Nagle ktoś nachylił się nade mną, całując szybko w policzek. Myślałam, że dostanę zawału.
-Venus, co ty taka strachliwa jesteś ostatnio?- Ian dosłownie miażdżył mnie swoim spojrzeniem. Czerwony lizak, który trzymał w ręku wylądował po chwili w jego ustach. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
-Trochę zamyślona jestem
Ian poklepał mnie po ramieniu.
-Nic się nie martw, jutro wieczorem jest impreza u Davida to rozluźnisz się. Idziesz mam nadzieję?- mówił z szerokim uśmiechem na twarzy.
Nie byłam pewna czy mam zaproszenie na tą domówkę, jednak nie chciałam też dawać mu ostatecznej odpowiedzi teraz czy idę czy nie.
-Zadzwonię do ciebie to się zgadamy.
Chłopak rozpromienił się, wymierzając we mnie swojego lizaka
-I to rozumiem. Do zobaczenia Ven- rzucił odchodząc w stronę prowadząca do sali gimnastycznej.
Westchnęłam kierując się w stronę wyjścia ze szkoły. Alkohol chyba faktycznie dobrze by mi zrobił. Szkoda, że impreza jest dopiero jutro, w takim razie dzisiaj muszę zadowolić się czymś sama, pomyślałam. Ponieważ mój samochód wciąż tkwił w warsztacie byłam skazana na transport miejski. Jak na złość zaczynało się chmurzyć. Przyspieszyłam kroku. Moja komórka pomimo, że wrzuciłam ją do torby za wibrowała na tyle głośno abym to usłyszała. Nie wyjęłam jej mimo to. Miałam gdzieś Louisa. Jak każdy facet lubił się bawić dziewczynami, a później znikał i przestawał nawet mówić cześć na ulicy.
Jakiś samochód zahamował, równając się z moi krokiem. Odwróciłam głowę widząc niskie, czarne sportowe auto, za szyby którego wychylała się głowa Louisa. Mimowolnie przyspieszyłam kroku.
-Odjedź- wydukałam przez zęby
Najdziwniejsze było to, że tak naprawdę nie byłam do końca pewna czy moja nienawiść do Louisa ma jakiś sensowny powód.
-Venus co z tobą?- krzyknął przez moment zagłuszając pracujący silnik auta. Nie odwracając głowy szłam wpatrzona w chodnik. Coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że chłopak mógł mieć naprawdę rację. Och Venus, daj sobie już spokój, upomniałam się. Louis nacisnął pedał gazu ponownie się ze mną równając.
-Po prostu odjedź i daj mi już spokój, znajdź sobie inną ofiarę- krzyknęłam wymachując rękoma.
Złość i żal że zgodziłam się na ten spacer coraz bardziej uświadamiały mi, że nie powinnam podejmować takich decyzji tym bardziej, że go nie znam.
-Nie rozumiem- powiedział spokojnie.
Osoby które mijałam na chodniku, patrzyły się na nas ze zdziwieniem. Nie lubiłam robić takich przedstawień, ale co miałam teraz zrobić?
-Im mniej wiesz tym lepiej śpisz- odparłam z sarkazmem, po chwili uświadamiając sobie, że tak naprawdę ja też nie wiele wiedziałam o nim, a wcale to nie pomagało mi w życiu. Chłopak ciągle odpowiadał tak, abym nie mogła niczego sensownego wywnioskować. -Po prostu daj spokój już- dodałam
Przez chwile żadne z nas nic nie mówiło. Liczyłam, że w końcu da mi spokój.
Nagle chłopak dodał gazu i wjechał taranem na chodnik tarasując mi drogę.
Oszołomiona zatrzymałam się, krzyżując ręce na piersiach. Przez chwilę myślałam, aby odwrócić się i biec w drugą stronę, jednak ciekawość, co powie zatrzymała mnie w miejscu. Chłopak zatrzymał samochód gasząc silnik. Po chwili wysiadł z auta i szybkim tempem okrążył samochód, aby za moment położyć swoje dłonie na moich ramionach. Spuściłam głowę nie chcąc patrzeć w jego oczy. Prawdopodobnie wtedy już w ogóle bym mu uległa.
-Venus o co chodzi?-zapytał cichym głosem
Nie podniosłam głosy. Wpatrywałam się w jego białe tomsy i czarne dopasowane spodnie.
Louis westchnął
Przygryzłam wargi skupiając się na czymkolwiek byle nie na nim. Louis miał coś w sobie takiego, co przyciągało mnie do niego, a chęć poznania nigdy nie gasła, jednak czułam, że to bez sensu, byliśmy zbyt różni. Nie należał do grona osób, z którym zwykłam się kolegować.
Opuszki jego palców w miejscach, w których dotykały mojej skóry sprawiły, że po ciele przeszedł mnie dreszcz.
-Venus nie rozumiem cię- powtórzył
W końcu odważyłam się podnieść głowę. Jego twarz była tak blisko mojej. Znowu.
Lou wyglądał trochę inaczej. Miał lekki zarost, starannie ułożone włosy w których okulary słoneczne znalazły swoje tymczasowe miejsce, ale jego oczy wciąż pozostawały takie same. Głębokie i cudowne.
-Mówiłam ci żebyś stąd poszedł.
Uciekałam wzrokiem w stronę ulicy spostrzegając, że mój autobus właśnie odjeżdżał z przystanku. Węstchnęłam żałośnie.
-Ale dlaczego?- zapytał błagalnie
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Otworzyłam usta chcąc coś powiedzieć, po chwili jednak je zamknęłam. W rezultacie strząchnęłam jego dłonie z moich ramion dając krok w tył.
Louis się zmieszał.
Spojrzałam mu w oczy.
-Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką, na którą odpowiedzi nie znam- powiedziałam z dziwnym jak na mnie spokojem- Nie wiem prawie o tobie nic, raz ze mną gadasz, zjawiasz się z Bóg wie jeden skąd w tym cholernym szpitalu, a później gdy spotykałam cię na ulicy nawet nie odpowiadasz głupiego cześć- wyrzuciłam z siebie czując jak policzki robią mi się czerwone.
Louis wodził wzrokiem po mojej twarzy chwilę się nad czymś zastanawiając.
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie byłam taka otwarta od czasów, kiedy nie znałam jeszcze Rachel. Zawsze zostawiałam w sobie słowa, których nie chciałam ujawniać. Wyrzucając z siebie tylko nieprzyjemne słowa.
Louis odwrócił się w stronę samochodu kierując się do drzwi pasażera. Westchnęłam żałując po raz kolejny, że powiedziałam mu to wszystko. Przy nim traciłam kontrolę nad tym jaka powinnam być, pokazując się w innym nieznanym z codziennego życia świetle. Myślałam, że Louis odjedzie znów zostawiając mnie samą bez wyjaśnienia, on jednak otworzył drzwi i spojrzał ponownie w moją stronę.
-Wsiadaj, czas to wyjaśnić- powiedział szybko.
Zlękłam się widząc w głowie tylko czarne scenariusze. Jedna ostatecznie puściłam się na głęboką wodę stawiając wszystko na jedną kartę.
Żwawym krokiem ruszyłam w stronę drzwi.
~~~
Przede wszystkim chciałabym Wam, życzyć wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, spotkania Waszych idoli, uśmiechu na twarzy, nie podawania się w życiu codziennym, szczęścia, chłopaka wartego takiej cudownej dziewczyny jaką jesteś Ty i żeby każda z Was dostrzegła w sobie piękno. Bo każda jest piękna na swój wyjątkowy sposób. Głowa do góry, uśmiech na twarz i do przodu :) xxx
Wiedźcie, że kocham każdą z Was i naprawdę, życzę Wam jak najlepiej.
Druga sprawa, coraz częściej przez głowę przechodzi mi myśl, aby zawiesić bloga... Mogę mieć do Was prośbę? Z boku blogu, po prawej stronie na górze jest ankieta. Proszę, jeśli czytasz to opowiadanie zagłosuj tam. Musze zobaczyć ile Was tu jest i ewentualnie się zastanowić co zrobić dalej.